Pieśni nie muszą być nudne: rozmowa z Małgorzatą Walewską
- Artysta
- Koncert
Mezzosopranistka Małgorzata Walewska opowiada Tomkowi Pasternakowi o swoim podejściu do repertuaru pieśniarskiego, dlaczego gestykuluje na koncertach, a także o przygotowaniach do recitalu w Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza w Szczecinie, który odbędzie się 18 października.
Tomasz Pasternak: Śpiewa Pani coraz więcej recitali.
Małgorzata Walewska: Zawsze śpiewałam recitale, ale to prawda, że nigdy tak wiele, jak przez ostatnie lata. Byłam zajęta pracą na scenach operowych i tam się spełniałam jako śpiewaczka i jako aktorka. Recital wymaga pracy o zupełnie innym charakterze niż udział w przedstawieniu. To integracja z drugim artystą, grającym na fortepianie, harfie czy organach. Takie wspólne kreowanie rzeczywistości wymaga przestrzeni i skupienia. I nie mówię tutaj tylko o próbach, tylko o wypracowaniu pewnej spójności w przekazie i artystycznym porozumieniu.
Jak dobiera Pani repertuar?
Zależy on od miejsca występu i okazji. W sierpniu, wraz z organistą Piotrem Rachoniem zagraliśmy barokowo-religijny repertuar w kościele w Jelczu-Laskowicach. Z wielką przyjemnością powróciłam do arii Händla czy Purcella. Za dwa tygodnie natomiast, 18 października, zaśpiewam recital z polską liryką w Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza w Szczecinie. Będzie mi towarzyszył pianista Taras Hlushko.
Co się kryje pod nazwą polska liryka?
Utwory kompozytorów takich jak Moniuszko, Chopin, Szymanowski, Karłowicz, Niewiadomski. Ale uwaga! Nie będą to tylko pieśni, ponieważ postanowiłam połączyć dwa światy i zaśpiewam również arie operowe. Przede wszystkim sugerowałam się tym, że będę występować dla polskiej publiczności. Sięgnęłam więc do wszystkich utworów, które śpiewałam w naszym języku i wybrałam te, które są odpowiednie dla mnie dzisiaj.
To znaczy?
Że są odpowiednie dla mojego wieku i doświadczenia. Nie czuję, że mogę być wiarygodna w utworze, który opowiada o dzierlatce i jej pierwszej miłości. A jeśli już taki śpiewam, to muszę mieć na niego pomysł jak zinterpretować tekst z punktu widzenia osoby dorosłej. Podam przykład utworu Paderewskiego Gdy ostatnia róża zwiędła, rzekłam chłopcu: „Idź”. Nie postrzegam tekstu Adama Asnyka jako przekazu o młodzieńczym zawodzie miłosnym, ale o końcu pewnego związku i emocjach związanych z brakiem szacunku do uczuć.
Wiek i doświadczenie pomagają w interpretowaniu utworów?
Oczywiście. Wszystko czego przez 30 lat kariery nauczyłam się na scenach operowych wykorzystuję teraz w recitalach. Staram się być jak najbardziej plastyczna, wyrazista. Opowiadam historię rękoma, nogami (śmiech). W ariach operowych emocje są wpisane w tradycję wykonawczą. Wiemy, gdzie mamy śpiewać głośno, gdzie cicho, gdzie zawiesić głos, a gdzie zaśpiewać staccato. W repertuarze pieśniarskim forma staje się interesująca wtedy, gdy artysta wkłada w nią swoją osobowość. Bo jest na scenie sam, zdany tylko na siebie i nie schowa się ani za scenografią, ani za kostiumem, ani za wartką akcją sceniczną.
Mówi Pani o opowiadaniu historii…
Tak, mówiąc kolokwialnie – bardzo mnie one kręcą. Szczególnie jeśli mogę opowiedzieć je konkretnej osobie na widowni. Zresztą nigdy nie śpiewam recitali do masy ludzi, tylko zaczepiam wzrok na kimś i do niej czy do niego się zwracam. Na przykład kiedy śpiewam arię Cześnikowej znajduję na sali potencjalnych kandydatów, których mogę wyswatać. Czasem dziewczynę z lewego końca sali łączę z chłopakiem z prawego końca. Tekst arii jest humorystyczny, więc staram się oddać jego żartobliwy nastrój.
A jak przygotowuje się Pani do recitalu?
Z Tarasem Hlushko, z którym ostatnio często się spotykamy na scenie, organizujemy kilka prób. Ustalamy tempa, dynamikę, kolejność utworów. Jednak nie zawsze to, co sobie założymy podczas wstępnych spotkań, sprawdza się w praktyce. Mam naturę spontaniczną i czasami podczas koncertu nagle mi coś przychodzi do głowy. I proszę mi uwierzyć, jestem w stanie nawet siebie zaskoczyć tym, co robię podczas występu. Na przykład zobaczę kogoś na widowni i dojdę do wniosku, że zaadresuję do niego zdanie. Ulegam więc nastrojowi chwili. Robię zawieszenia, niespodziewane zwolnienia czy dłuższe przerwy, bo czekam na reakcję publiczności. Kiedy zmieniam ustalenia, staram się być sugestywna i wtedy gestykuluję. Taras gra i mnie obserwuje. Jest gotowy na wszystko co się wydarzy. Czasem mam wrażenie, że siedzi u mnie w głowie i słyszy co myślę. Ostatnio wyznał, że kręci go ta nieprzewidywalność.
Czy aby na pewno dobrze zrozumiałem, że według Pani sama muzyka i śpiew nie wystarczą, aby zachwycić się pieśnią?
Odpowiem Panu na na przykładzie znanej pieśni Chopina „Śliczny chłopiec”. Powtarza się w niej refren Śliczny chłopiec, czego chcieć? Czarny wąsik, biała płeć! Jestem śpiewaczką, która bardzo dba o dykcję, bo śpiewam dla publiczności, która przecież chce rozumieć także treść, a nie tylko słuchać muzyki. Jednak kiedy ten sam tekst powtarza się jak katarynka siedem razy, wszyscy mają go w uszach. Pozwalam więc sobie na pewne zabiegi. Szemrzę go pod nosem, albo staram się mu nadać erotyczny wydźwięk. Za każdym razem śpiewam refren inaczej, aby publiczność nie straciła zainteresowania.
Pieśni są więc nudne?
Mogą być niestety. Ale nie muszą, jeśli śpiewak będzie opowiadał przez nie swoją historię. Odtworzenie tego, co kompozytor zawarł w didaskaliach, moim zdaniem, nie wystarczy. Dlatego też wszystkie informacje dotyczące tempa, dynamiki czy frazowania, które są zapisane w nutach traktuję jako sugestię, a nie nakaz. I to moje emocje wyznaczają kierunek interpretacji.
Serdecznie dziekuję za rozmowę.
Recital Małgorzaty Walewskiej i Tarasa Hlushko odbędzie się 18 października 2023 roku o godz. 19.00 w Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza w Szczecinie.
Artykuł ukazał się na portalu Orfeo.